niedziela, 13 stycznia 2008

Wodospady Iguazu i przybycie do Wandy


Po przejechaniu mostu granicznego na ktorym ponoc czasem nawet okradaja i zabiajaja jestesmy po Argentynskiej stronie. Formalnosci sa tu mniejsz niz przy wjezdzie do Brazylii nie trzebwe wypelniac idiotycznych deklaracji celnych ani karty wjazdu. Straz graniczna wbija nam pieczatke i witamy w Argentynie.

Wymieniamty od razu pieniadze 100 dolarow. Na szczescie dolar kosztuje tu 3,10 peso a w Polsce tylko 2,5 PLN co sprawia ze kraj ten stal sie dla nas jeszcze tanszy niz 1,5 roku temu. Na granicy sptykamy Brazylijke. Strasznie mila kobieta jechala do pracy do Buenos Aires, ale zywo zareaglowala na Polakow, o moj maz jest artysta-plastykiem i jest Polakiem. Z radosci az siega po komorke zeby sie z nim skontaktowac zeby mogl sobie z nami porozmawiac po Polsku. Niestety nie odbiera telefonu. Na granicy Kasia zostaje z bagazami a ja ide pytac kierowcow czy moga nas zabrac do Puerto Iguazu. Po 2 minutach znajduje kogos i juz jestesmy w drodze do wodosopadow, na obrzazach Puerto. Slonca strasznie mocno grzeje. Podjezdza autpbus do wodospadow, postanawiamy do niego wsiasc, placimy po 4 peso od osoby i ruszmay. I znowu niespodzianka, ludzie ktorzy wsiadaja z nami to para z Polski oklo 50 letnia. Wypozyczyli auto i w 2 tygodnie zwiedzili troche Argentyny. Maja tez swoje przykre przezycia. Przy cmentarzu w Buenos na ktorym jest pochowana Evita Peron ktos zagadal ich o droge odwrocil uwage i wyrwal z rak dosc drogi aparat lustrzanke. Bedziemy chyba musieli uwazac, chociaz ja juz prez 4 dni chodzilem po nacach rpzez ciemne ulice Buenos i nic mi sie nie stalo. No tak ale tutaj pomagal pewnie moj latynoski wyglad.

Dojazdzam do wodospadow, chcialbym zeby moja Kasienka zobaczyla to niesamowite zjawisko bo ja tu juz bylem raz z Olenka. Ceny biletow sa podzielone wedlug prznaleznosci narodowej i tak turyscie spoza Ameryki Lacinskiej placa 40 peso, z Ameryki Lacinskiej 23 peso a z Argentyny 14 peso. Postanawiam udawac Argentynczyka.
Dos nacionales porfa... De que provincia viene usted? De Mendoza, vale. No i w ten sposob zamiast 80 peso wydajemy 28.

Jest strasznie goraco. Wypijamy resztki naszego soku kupionego jeszcze w Sao Paulo i zjadamy na sniadanie empanady tez tam kupione. Jest szczyt sezony, tlumy turystow, zostawiamy bagaze w przechowalni po 5 peso od osoby i ruszamy zwiedzac wodospady. Ruszamy miniaturowa kolejka do kolejnych punktow trasy. Jest pieknie, niestety nie mozna sie dostac na wyspe sw. Marcina ze wzgledu na poziom wody. Dziwne bo jest to bezplatne za to lodzie za 50 peso od osoby pod wodospad plywaja nieustannie. No ale nic widzimy krokodyla wygrzewajacego sie w sloncu, nagle zaczepia nas rozesmiana piekna Argentynka. Jestescie z Polski. Si si - odpowidadamy, ja tez jestem Polka mowi przechodzac na nasz ojczysty jezyk, ale mieszkam i urodzilam sie w Cordobie, mimo ze czesto odwiedza Polske traktuje nas troche jak zjawisko z innego swiata, jak rzaki gatunek zwierzat ktory sie spotyka wedrujac przez dzungle. Jest przy tym tak mila i radosna ze poprawia na bardzo chumory lekko popsute calonocna podroza w autobusie i straszliwym upalem.

Nad wodospadami spedzamy okolo 5 godziny i po wyjsciu juz na parkingu zagadujemy ludzi czy maga nas wziac do Puerto Iguazu. Kasia stoi przy wyloci z parkingu zatrzymuja auta reka a ja pytam odjezdzajacych, trzeci spytany i skukces. Ruszamy mini - ciezarowka, ku zdziwieniu Kasi ktora nas niewidziala podjezdzam wielki autem pelnym dzieci ktorych ojciec wiozl do domu. Wsiadamy i ruszmy. Dzieciaki sa strasznie mile, usmiechaja sie. Najmlodszy ma z 9 lat najstarszy juz 17 i to on prowadzi z nami rozmowe, czestuje woda. Wysiadamy na wyjezdzie z Puerto w strone Posadas i tam po 5 minutach zatrzymujemy auto ktore zabiera nas bezposrednio do oddalonej o 40 km Wandy.

Tak wiec juz okolo godziny 17 jestesmy w miejscowosci zalozonej przez polskich osadnikow juz w 1936 roku. Wanda zaskakuje nas swa wielkosci myslelismy ze bedzie to wioska a miejscowosc ta ma 12 tysiecy mieszkancow, wlasna telewizje kablowa i okazale kasyno. Postanawiamy nocowac gdzies blisko drogi glownej w jakims polskim domu. Polakow rzeczywiscie tu duzo ale juz moze z 10 rodzin uzywa polskiego na codzien. Podchodzimy do domu milej staruszki pochodzacej z Paragwaju, chetnie by nas przyjela ale ma psy w ogrodzie, wiec szukamy dalej mowi nam o paru polskich rodzinach na tej samej ulicy. Pierwsza rodzina niemowi po polsku chetnei by nas przyjela ale mowia ze jutro i tak caly dzien ich nie bedzie mowia o wlascicielu stacji benzynowej do ktorego domu jednak nei wchodze bo chroni go grozne wygladajacy piec, w koncu udaje sie do panstwa Kisiel. Sa mili ale podchodza do mnie z dystansem jakby nei byli pewni czy jestem z Polski, mowimy po hiszpansku i oni mnie pytaja czy a wogole znam polski, wiec zagaduje cos w jezyku Mickiewicza i slysze w odpowiedzi czysta polszczyzna bez zadnych nalecialosci. Nocowac tez tu nie mozemy bo sa psy, ale zostajemy zaproszeni na nastepny dzien na 18 na wizyte. Ostatecznie znajduje nocle w domu jakiejs mlodej pary ktora nas ostatecznie przyjmuje ale bez wiekszego entuzjazmu, zaraz wychodze na urodziny wiec musimy sie szybko umyc i rozbic namiot zanim sie zrobi ciemno. Wieczor konczymy na piciu mate z Paragwajka i jej przemilym wnuczkiem. Zmeczenie prawie nieprzytomnie okolo 22 kladziemy sie spac. Moja dzielna Kasienka ma za soba pierwsze sukcesy w podrozy autostopowej, dobranooc malenstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz