niedziela, 13 stycznia 2008

Wanda polska miejscowosc w ktorej nie slychac polskiego


Kasienka przezyla jakos pierwsza noc w namiocie. Pierwsza noc w zyciu. Zawsze tak jest ze niezelaznie od tego jak jestem zmeczony spiac na swierzym powietrzu budze sie o swicie kolo 7 rano, tak bylo i teraz. Zapowiadal sie sloneczny dzien. Ma kobieta spala jeszcze w najlepsze. Na szczescie szybko sie obudzila i mogliszmy ruszyc na zwiedzanie okolicy.
Paragwajka, ktora nas przyjela dzien wczesniej, wspominala ze w poblizu znajduje sie piekny wodospac Salto Bonito, do ktorego wszyscy chodza aby sie wykapac. Slonca prazylo tak mocno ze nie omieszkalismy skorzystac z takiej okazji. Po 10 minutach marszu dotarlismy do pieknie polozonego zacienonego zakatka w lesie za malym wodospadem. Betonowe fundamenty swiadczyly o tym ze byl tu kiedys jakis bar albo camping, pozniej okazala sie ze teren ten to tez wlasnosc Polki Soni Korczak, ktora jednak po polsku slowa powiedziec nie umiala. Nad woda widzimy, ze ktos suszy ubrania. TO mlodzi Argentynczycy sin plata, czyli bez pieniedzy wykorzystujacy lato do wedrowek po wlasnym kraju. Spedzili wlasnie nad wodospadem noc, uprali swoje rzeczy a teraz gotowali w wielkim garnku jakos strawe. Wymienilismy doswiadczenia podroznicze, zyczylismy sobie dalszego szczescia, i kazdy zajal sie soba. My z Kasienka oczywiscie zamierzalismy zazyc kapieli.
Slonce dnia powprzedniego polaczenie z lekkim przeziebieniem przywleczonym jeszcze z Polski zrobily jednak swoje. Moje malenstwo nie bardzo mialo ochoty wchodzic do lodowetej jej zdaniem wody. Ja nie chcialem juz dluzej czekac i rozkoszowalem sie kapiela. Slonca grzalo i nas tak przygrzalo ze bedziemy to czuli jeszcze przez nastepne dni.

W planie mielismy dotarcie do centrum Wandy, ktore bylo polozone o okolo 1,5 km od miejsca w ktorym sie znajdowalismy. Nie bardzo chcialo sie maszorowca w takim sloncu ale coz dusza odkrywcy zwyciezyla i ruszylismy. Po okolo 30 minutak marszu oczom naszym ukazala sie osada pelna kwiatow i zieleni, z dosc zadbanymi ale niezbyt bogato wygladajacymi domami. Po twarzach niektorych ludzi rzeczywiscie moznaby mniec ze pochodza z Polski ale mowiacych w tym jezyku niespotkalismy. Niestety byla godzina 14:30 i trafilismy na sieste, wiele sklepow bylo pozamykanych. Na szczescie udalo sie odwiedzic supermarket gdzie za 3,35 peso kupilismy nasz ulubiony 1,5 niegazowany sok grejfrutowy. Po prostu pychote ani za slodki ani za gorzki idealny.
Od 15 byl otwarty punkt internetowy w ktorym po raz pierwszy od wyjazdu za 2 peso za godzine skorzystalismy z internetu. No i pierwszy kontakt z mama Kasi przez MSN, poszlo dobrze, nawet zadzialala kamera. Spedzilismy tak z 2 godziny i potem udalismy sie w droge powrotna bo juz o 18 bylismy umuwieni z Panstwem Kisiel.

Kisielowie przybyli do Argentyny w 1938 roku, decyzje podjeli ich rodzice, ktorzy uciekali przed wojna w Polsce. Ponoc pamiec 1 wojny swiatowali i milionow jej ofiar powodowala sluszne przekonanie ze kolejna wojna przyniesie powolanie do wojska i kolejne straty w ludziach. Compania Colonisadora del Norte SA - to spolka polsko-argentynska ktora powstala w celu skolonizowani terenow Misiones na polnos od Apostoles i Posadas. Planowano osiadlic Polakow na calym pasie miedzy granica Brazylisja a Paragwajska. Te ambinte zamierzenia zrealizowano tylko czesciowo bo na przeszkodzie stanela II wojna swiatowa. W wieku jeszcze 10 lat Panstwo Kisielowie mieszkali na lubelszczyznie w Hucie Zawadzkiej. Ich rodzice kupili jeszcze w Polsc od przedstawicieli Kampani 25 hektarow ziemi. Statkiem Pulaski przybyli do Buenos Aires i jak mowia byl to ostatni statek zorganizowany przed wybuchem wojny, inni chetnie do wyjazdu juz po nich nie przybyli. Akcja byla oczywiscie mocno reklamowana i czesciowo sponsorowana przez polski rzad, ktory mial wtedy ambicje kolonialne. Wychodzace w tym czasie w Polsce czasopismo Morze zmienilo nawet tylo na Kolonie i Morze. Po przybyciu nastal czas na zagospodarowanie terenu, wycinanie lasu. Budowe pierwszych domostw. Nie bylo niestety lekarzy a wiec na poczatku smiertelnosc byla olbrzymia a walczona nie tylko z chorobami ale z wszechobecnymi instektami roznego typu. Sytuacja zaczela sie tutaj stanilizowac dopiero okolo roku 1960. Panstwo Kisielowie nie tylko zajmowali sie rolnictwem ale i handlem, 4 lata zycie spedzili w Buenos Aires. Czasy Militares wspominaja bardzo dobrze. Mowia ze nie znaja przypadku zeby kogos aresztowany w okoliz lub ktos zniknal z powodow politycznych. W Buenos Aires tez zylo im sie normalnie, spokojnie i przede wszystkim bezpiecznie. Powoli grosz do grosza dorabiali sie majatku. Dzis maja 300 hektarow upraw przede wszystkim yerba mate. W 1986 roku Pani Kisielowa wybrala sie po raz pierwszy od tylu lat i jak dotad ostatni do Polski, przezyla dosc duzy szok odwiedzxac smutny i szary komunistyczny kraj, gdzie kazdy chcial wymieniac z nia dolary. Jak ludzie slyszeli ile maja hektarow traktowali ich jak wielkich bogaczy. Dzis Panstwo Kisielowie zyje w sredniej wielkosci domku otoczonym pieknym zadbanym ogrodem otoczonym drzewami mieniacymi sie wszystkimi kolorami teczy. Obok mieszka syn zonaty z Urugwajka, ktorego polszczyzna jest juz dosc slaba. Wnuczkowie po polsku nie mowia juz wogole i w ten sposob wlasnie gienie powoli polska mowa. Panstwo Kisielowie mowia bezblednie wtracajac tylko od czasu do czasu hiszpanskie bueno albo porque. Wanda jest odwiedzana 2 razy w miesiacu przez polskich ksiezy ktorzy odprawiaja tu polskojezyczna msze w Kosciele Matki Boskiej Czestochowskiej wybudowanym przez Polakow. Byla tu i polska nauczycielka organizujaca lekcje polskiego, biskup ambasador. Ale chyba poza tymi odwiedzinami ta polskosc niestety tu gasnie. Na ulicach nie widac zadnego nawet napisu w naszym jezyku. Zegnamy sie z Panstwem Kisiel podarowujac im nowe polskie monety ktorych jeszcze nigdy nie widzieli. Onni w zamian daja nam kilogram Yerba Mate, ktory chyba juz wiem komu podaruje. Czas jeszcze odwiedzic babice z Paragwaju i pozengac sie z wszystkim jutro znowu wyruszmy w droge.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz