środa, 6 lutego 2008

Trudna przeprawa przez 4 granice



Na stacji benzynowej w Rio Gallegos szybko zaczynamy poszukiwania stopa w kierunku Ushuaia. Mamy przed soba okolo 600 km do pokonania. Czy nam sie uda? Znowu spotykamy Argentynczykow podrozujacych starym autobusem przerobionym na woz campingowy. Jest to mila rodzinka z samej Ushuaia, ale niestety jada do Punta Arenas zamiast do domu. Moga nas dowiezc do granicy chilijskiej z czego korzystamy. Rodzina wyglada bardzo europejsko. Kierowca lekarz pochodzenia niemieckiej jego zona i 2 slicznych przemilych dzieci w wieku okolo 10 lat. Chlopie i dziewczynka sa bardzo podekscytowani tym ze jedziemy razem. Wracaja z cordoby z wakacji, przez granice przemycaja 2 swinki morskie ow pudelku. Zwierzat tych nie ma na poludniu i ze wzgledow sanitarnych nei mozna ich przewozic, dlatego tez pudelko jest dobrze schowane, tak aby nie dostrzegla go bystre oko celnika. Nasz stopodawca wyraza sie sceptycznei co do mozliwowsci naszego dotarcia jednego dnia do celu podrozy. Przede wszystkim chodzi o trudnosci z przekraczeniem granicy. Niestety wkrotce jego slowa okazuja sie prorocze. Po 60 km dojezdzamy do argentynskiej kontroli celnej i czekamy chyba z 1 godzine w kolejce po glupi stempelek wyjazdowy. Nie lepiej jest po chilijskiej stronie, a nawet gorzej, bo kolejka jest tak dluga ze musimy czekac na zewnatrz budynku, smagani uderzeniami silnego wiatru, ktory jakby chcial nam powiedziec, uciekajcie stad, nikt was tu nie zapraszal, wracajcie do domu. My jednak stoimy dzielnie w kolejce. Jako jedyni mamy ze soba plecaki, bo reszta ludzi przyjechala tu wlasnymi samochodami lub autobusem, wiec czasem spotykamy sie ze zdziwionymi spojrzeniami innych podroznych. Ale ostatecznie mijamy i ta kontrole i mozemy stopowac. Po paru nieudanych probach podchodze juz przy samem barierce granicznej do 2 kobiet ktore zaraz maja odjechac. Kasia pilnuje bagazy. Jedna z kobiet mowi ze juz zabrala stopem jedna osobe ale moze i nas zabraz do Rio Grande. Cieszymy sie bardzo, bo miasto to znajduje sie juz na ziemi ognistej jakies 220 km od Ushuaia. Po 2 godzinnej przeprawie granicznej jestesmy szczesliwi ze mozemy ruszyc dalej. Ale to nie koniec przeszkod. Niestety miedzy kontynentem a Ziemia Ognista nie ma polaczenia mostowego. Trtzeba czekac na prom. To kolejna godzina oczekiwania. W koncu ruszamy.

Prom kosztuje 80 zlotych, proponujemy podzial kosztow. Nasz stopodawczyni odmawia. Na promie kupujemy sobie po hot-dogu i robimy serie zdjec zafascynowani tym ze za chwile staniemy na Ziemi Ognistej. Ruszylismy z Rio okolo godizny 11 a jest juz 17:30 i dopiero zrobilismy ze 100 km, przez te glupie granice. Nasza stopodawczyni rusze pewnie przed siebie kiedy samochod zjezdza na lad. Przed nami totalen pustkowie, urozmaicone niewielkimi wzgorzami. I tu kolejne zaskoczenie. Konczy sie asfalt, tak jakby Chilijczycy chcieliby utrudnic Argentynczykom przeprawe do ich enklawy na koncu swiata. Nasz kierowcawybiara nagle jakas boczna droge ktora niczym sie nie rozni od glownej, zapewniajac ze jest lepsza. Myslimy ze dobrze zna trase, ale niestety gubi sie na tym pustkowiu. Na szczescie jacys napotkani rolnicy wskazuja wlasicwy kierunek, tracimy znowu z 40 minut. Kobieta jest juz zmeczone, wspomina ze nie lubi prowadzic. Proponuje ze chetnie ja wyrecze. Ku memu zaskoczeniu zgadza sie natychmiast. Ciesze sie na to bo pierwzy razm moge prowadzic samochod po pol pustyni pol stepie. Przed nami kolejna granic i znowu 2 kontrole, tym razem traacimy z 30 minut i jestesmy juz po stronie argentynskiej. Jest juz 21. to za pozno zeby lapac dalej stopa do Ushuaia. Przyciskam pedal gazu. O 21:45 jestesmy w Rio Grande. Szybko znajdujemy jakis nocle dzieki Lonely Planet. Wybor okazuje sie wspanialy. Piekny hostel. Prawdziwie rodzinna atmosfera i rodzinna kolacja. Ludzie z roznych czesci swiata. W tym Brazylijczyk ktorzy na kupionym motorze chce dojechac do USA. Tluymacze mu jak w tani sposob moze sie przeprawic z Kolumbi do Panamy przez wyspy San Blas. Slucha z niedowierzaniem i wielkim zainteresowaniem. Nie mial pojecia, ze cos takiego jest wogole mozliwe. Przy stole wiekoszosc ludzi to turysci argentynscy lub przyjaciele wlascicielki. Ludzie nie wierza ze nie jestem z Argentyny. Mowia ze mowia i zartuje jak Argentynczyk. Prosza mnie o paszport, nie wiem czy dla zartow czy nie ale i tak jest mi milo. Zasypiamy szczesliwi ze znowu mamy noc w wygodnym lozku i w przyjaznym otoczeniu. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz