wtorek, 29 stycznia 2008

3 dniowy stop i Penisula Valdes


Tego dnia chcemy dotrzec do Puerto Madryn, mamy przed soba jakies 400 km. Nie jest to daleko wiec nie zrywamy sie jakos o swicie. Okolo 11 po krotkim marszu dociaramy do stacji benzynowej. Jest tam bar wiec zjadamy sniadanko. Pyszne empandady z serem i szynka sa zawsze najlepszym rozwiazaniem. Kasie jak zwykle budzi do zycia kawa. W przeciagu sekundy podchodzi do nas pracownica baru i z usmiechem od ucha do ucha wypytuje o cel wyprawy. Okazuje sie ze czesto zatrzymuja sie tutaj autostopowicze w drodze na Ziemie Ognista. To niesamowite jak ludzie traktuja tu czlowieka w podrozy. Jestes osoba, ktora otaczana jest ogromnym szacunkiem. Podczas gdy w Europie czesto oblsuga stacji patrzy na ciebie jak na jakiegos wloczege lub potencjalnego sprawce klopotow jesli jezdzisz stopem. Tutaj tak jak i np w Meksyku, cala obluga stacji czesto dopinguje cie w lapaniu stopa, udzielajac pozytecznych wskazuwek. Tym razem czekamy troche dluzej. Kasia na drodze a ja pytajac na stacji. Zagaduje 2 Tirowcow. ktorzy chetnie by nas wzieli ale sa pelni. Obok stoi jakis pick up i zagaduje mnie przyjaznie jego kierowca pytajac skad jestesmy i co robimy. Rozstajemy sie, odchodze pare metrow lecz nagle mnie wolaja. Zabiora nas chetnie, tylko ze na 2 samochody. Kasia ma pojechac z zona a ja z nim. Troche sie boimy, bo nie chcemy sie rozdzilac, ale malzenstwo wyglada tak poczciwie ze postanawiamy ruszyc. Kasia szybko siega po slownik i przygotowuje sie pospiesznie do podrozy z Argentynka. Jestesmy tutaj juz dlugi czas i Kasienka rozumie co raz wiecej, ale nie mowi swobodnie. Pomimo wszystko jakby nigdy nic rozpoczyna rozmowe przerywana wertowaniem slownika w poszukiwaniu brakujacego slowa. W ten sposob mozna w ekspresowym tempie poznac wile zwrotow slowek. trzymam za nia mocno kciuki. Cieszy nas zlapany stop szczegolnie ze nasi transportodawcy maja zamiar zrobic pare ladnych kilometrow.

Ciekawe jest ze niektorzy ludzie nie zdradzaja nam na poczatku swojego koncowego celu podrozy. Mowia ze jada w tym kierunku, ale po krotkiej rozmowie czesto sie okazuje ze jada bardzo daleko. Widocznie potrzebuja upewnic sie czy jada z wlasciwa osoba. Okazuje sie, ze mozemy z nimi jechac nie tylko do Puerto Madryn ale prosto na polwysep Valdes do Puerto Piramydes. Nasi stopodawcy sa zwolennikami kampingu. Okazuje sie ze sa tam rozbici z cala 15 osobowa! rodzina oraz przyjaciolmi. Oczywiscie jedziemy z nim az na kamping. Ale po drodze nasz kierowca zalatwia jeszcze pare spraw. Jest przedsiebiorca, skupuje od producentow welne i sprzedaje wielkim firmom ktore z kolei eksportuja welne do innych Panstw. Jedziemy wiec w 2 auta eskortujac wielkiego TIRA z welna, ktorego prowadzi ich syn. Czasem trudno jest robic interesy w Patagonii. Wyobrazcie sobie przestrzenie setek kilometrow na ktorych nie ma zadnych miejscowosci a tym bardziej bankomatow. Przedsiebiorcy tego typu musza wozic ze soba ogromne ilosci gotowki, co sprawia ze czasem moga stac sie atakiem bandytow. Ricardo jest osoba pracowita, stara sie zrobic wszystko by rozwinac firme, nie tylko sprzedaje welne ale tez produkuje wyroby skorzane jako element uboczny handlu welna. Pod wieczor okolo 19 docieramy do Peurto Valdes, krajobraz jest tu pustynny, ale jestesmy otoczeni pieknym wybrzezem skalistym. Docieramy do wielkiego kampingu przy przepieknej plazy. A wspomniec nalezy ze unikamy oplaty wjazdowej do rezerwatu dla cudzoziemcow ktora wynosi 70 peso na 2 osoby. Poniewaz nasi nowi przyjaciele sa z tej samej prowincji cena dla nas i dla nich wynosi 2 peso od osoby. Kolejna atrakcja jest wjazd na camping. Z niezrozumialych poczatkowo dla nas powodow wysiadamy z zona Ricarda i wchodzimy na camping tylnymi drzwiami. Szybko poznajemy powod. Wjezdzajac brama glowna trzeba zaplacic 10 peso od osoby. W ten sposob mozna spedzic czas w tym miejscu prawie za darmo. To jest niesamowite, ludzie w wieku 50 lat mysla w kategoriach studentow , ktorzy chca nielegalnie wejsc gdzies na dyskoteke.

Wczesniej nie moglem pojac jak Ricardo opowiadal mi, ze na campingu stoi jego autobus. Co za autobus? - zastanawialem sie. Teraz moje watpliwosci sie rozwiazaly. Kamping na ktorym jestesmy to jednoczesnie muzeum starych autobosow ktore jeszcze 30 lat temu wozily pasazerow po Argentynie. To tak jakby ktos u nas starego Jelcza PKS przerobil na wielki van campingowy z 2 sypialniami oddzielna lazienka i toaleta oraz z kuchnia i jadalnia. Super pomysl, ale niestety na pewno standarty Unii Europejskiej nie pozwola na zrealizowanie tego pomysly w Polsce. Rzady storcow ktorzy sie boja o wszystko sprawiaja ze u nas przepisy nie pozwolilyby na wypuszczenie autobosow w takim stanie na nasze drogi. A szkoda, bo idea jest wspaniala. Mimo ze wewnatrz taki woz kampingowy wyglada swietnie, z zewnatrz to jedna wielka ruina z popekanymi szybami ktorych od 30 lat nikt nie naprawia. Tak jak u nas przy przyczepach kampingowych rozbija sie wielki namiot jako przedsionek, to samo robi sie w Argentynie, tylko tu ten przedsionek jest olbrzymi z tego wzgledu ze i rodzina jest wielka. Corki, mezowie corek, wnuczkowie i przyjaciele stanowia silna grupe okolo 20 rozbawionych Argentynczykow. W drodze na camping przemycalismy mlode jadnie na asado, czyli na argentynskiego grilla, przyrzadzanego w stary tradycyjny sposob tak jak robili to kiedys gaucho. Najpierw rozpala sie ogniska, potem tnie zwierze tak zeby mozna bylo je rozpic na metalowej konstrukcji, tak jakby chcialo sie wysuszyc jego skore. W ten sposob mieso powoli przypieka sie na grillu. Najpierw jednak idziemy na plaze. Woda jest czysciutka, ale zimna, w sumie zjechalismy sporo na poludnie. Brzeg jest wysoki, skalisty. Moje cialo wciaz jest rozgrzene sloncem z Mar del Plata. Wejscie do lodowatej wody wydaje sie zbawieniem, dla jeszcze rozgrzanego i obolalego brzuszka.
Argentynczycy graja na plazy w siatkowke, pilke nozna ale tez i w Tejo. Tejo jest gra jesli dobrze wogole pamietam ta nazwa gdzie rzucamy najpierw maly krazek, a potem celem zawodnikow jest rzucanie swoich o wiele wiekszej wielkosci plaskich krazkow tak aby znajdowaly sie jak najblizej celu.

Wieczorem pijemy, smiejemy sie, i jemy pyszne asado, po raz pierwszy w zyciu przygotowane w tradycyjnej formie. Argentynczycy maja podobny sposob zartowania do mojego, rozumiemy sie wspaniale, chociaz czasem zaczynaja rzucac jakies slowa w miejscowym slangu, co juz nie jest latwe do zrozumienia. Poznajemy jedna z corek Ricarda, ma 21 lat ale juz jest matka 7 letniego dziecka. W wieku 14 lat zaszla w ciaze idac w slady matki, byla to jednak wpadka i Ricardo chcial w zlosci zabic amanta ktory zostawil taki trwaly slad po sobie. Na szczescie do tego nie doszlo i para do dzis jest razem, ale co jest miejscowa tradycja, zyja bez zadengo formalnego slubu. Nastepnego dnia kapiemy sie w morzu i rozkoszujemny wolnym dniem, pogoda sie jednak zmienila i jest bardzo wietrznie. Wieczorem skladamy w pospiechu namiat bo jak sie okazalo 20 osobowa rodzina potrafi sie zebrac do domu w 20 minut. Konczy sie weekend wiec pustoszeje tez kamping, a my chcemy sie zebrac z naszymi znajomymi do Trelew. Wiatr jest tak silny, ze mam wrazenie ze nigdy nie zloze namiotu, fruwa on w powietrzu na wszystkie strony, na szczescie pomaga mi Kasia i 2 Argentynczykow, wszedzie do naszych rzeczy brutalnie wdziera sie szary piach z miejscowej plazy. Nie jest przyjemnie, boimy sie ze czesc rzeczy po prostu nam odfrunie. Ostatecznie jednak udaje sie spakowac bez zandych strat w dobytku i juz okolo 22:00 siedzimy na milej kolacji w domu naszych stopodawcow. Nie myslelismy ze nas do siebie zaprosza a jednak . Nakarmili, wyprali w nocy rzeczy i zadbali o wszysko co potrzebne jest podroznikom. Kochani ludzie. Ricardo ma dosc osobliwe poglady na tematy polityczne, bardzo odmienne od wiekszosci Argentynczykow. Ocenia pozytywnie dyktature Militares, uwaza, ze walczyli oni glownie z bandytami komunistycznymi, ktorzy podkladali bomby glownie w Buenos Aires i Cordobie, schodzili do wiosek mordowali ludzi lub ich okradali. Jedo zdaniem normalnemu czlowiekowi nic sie nie dzilo. Oczywiscie nie podobalo mu sie, co Militares robili z dziecmi swoich przeciwnikow politycznych. Uwazal, ze chore jest to ze oddawali te dzici w prezencie rodzinom wojskowych, lub ze sprzedawano je rodzinom np w Europie. Ricardo uwaza, ze Argentynczycy maja manioe szukania problemow swojego kraju na zewnatrz, glownie w USA, tymczasem jego zdaniem USA pomagala Argentynie porzyczajac miliardy dolarow, ktore byly marnowane i rozkradane czesto przez rzadzacych. POtem gdy pozyczkodawcy zlgaszali sie po swoja wlasnosc prezydenci rozpoczliwie krzyczeli do narodu, ze USA zadaja zaplaty tylu i tylu miliardow i to powoduje biede w kraju, a jego zdaniem przeciez tylko probowali odzyskac pozyczona wlasnosc.

Rano jeszcze zwidzilismy miejsce skladowania welny. Ich corka odwozi nas na stacje benzynowa, w przyszlym roku chce nas odwiedzic w Polsce, zostawiamy wiec jej mape naszego kraju i 10 zlotych, aby miala na pierwsze piwo w przydroznej knajpie. Do zobaczenia przyjaciele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz